Tuesday, October 16, 2012

Skok szczęścia

 Wiadomość o próbie skoku ze stratosfery na ziemię w celu pobicia rekordu prędkości spadania, tak aby pokonać prędkość dźwięku, wzbudziła oczekiwanie na całym świecie. Sam nawet sprawdzałem kilkakrotnie, czy to stało się już faktem, bo jak wiemy, pierwsza próba została odwołana z powodu złej pogody.  
W niedzielę tutaj, w Polsce była już noc, miliony osób śledziło ten niecodzienny wyczyn. Osobiście dowiedziałem się już po fakcie, jako że w tym czasie spędzałem wiele godzin za kierownicą, wracając z polonijnego spotkania w Erie, w Pensylwanii.
Próba udała się, Felix jest szczęśliwy, gdyż nomen omen, jego imię to własnie znaczy. Ktoś napisał w komentarzu do jednego z niezliczonych już dzisiaj artykułów na ten temat, że można spodziewać się „wysypu” tego imienia dla narodzonych chłopców; koty z tym imieniem, jak dopisał, są już dość popularne.
Po co ten kosztowny skok? Zapłacą za niego wszyscy, popijając kolejną puszkę napoju energetycznego produkowanego przez głównego sponsora. Oby nikt nie próbował, jadąc samochodem, bić rekordu szybkości, niekoniecznie zbliżonego do prędkości dźwięku. Z pewnością w dziedzinie technologii kosmicznej niektóre informacje zdobyte przy okazji, przydadzą się, lecz na codzień, nie odczujemy jakiejś poprawy w życiu.
Poza czynnikiem materialnym, jak finanse na wykonanie tego skoku, został włożony również czynnik ryzyka życia ludzkiego. Nikt dotychczas nie wzniósł się balonem na taką wysokość, a do tego, nikt nie był w stanie przewidzeć, co może się wydarzyć podczas swobodnego spadania z tak zawrotną prędkością. Jednakowoż, sam bohater, chociaż był świadomy tego ryzyka, zgodził się na skok. Czy nie był to wyczyn porównywalny do próby popełnienia samobójstwa? Widocznie nie, skoro odbył się, a specjaliści od wyszukiwania ścieżek prawnych, musieli znaleźć jakieś wyjście, bo na samobójstwo nie ma zgody w żadnym prawie.
Nie mam zamiaru dokonywć analizy tego wydarzenia, bo po pierwsze, nie znam się  na kosmosie, a po drugie, nie chcę nikogo zachęcać do podobnej próby. Chociaż wydaje mi się, że ten skok, i tak może stać się zachęta dla innych szaleńców.
Pan Jezus, w czasie kuszenia został postawiony na szczycie świątyni, gdzie usłyszał propozycję: „rzuć się w dół”, aby potwierdzić to, co mówił o Sobie, że jest Synem Bożym. Intencja słuszna, lecz jej pochodzenie, można powiedzieć bez przesady, było z piekła rodem. Ba, nawet znalazł się odpowiedni argument z Biblii - „Aniołom swoim przykaże o tobie, abyś nie zranił o kamień nogi swojej.” (Mat. 4:6)  Dla wielu wierzących, lubiących opierać się zawsze na Biblii, byłaby to okazja nie do odrzucenia, nawet nie zastanawiali by się nad pochodzeniem tego pomysłu.
Czy nie grozi nam taka właśnie sytuacja, gdy poddawani bywamy próbie, podobnie jak Jezus, zostawiając nam przykład ku przestrodze, abyśmy uważnie słuchali różnych głosów, jakie nas dochodzą? Zwróćmy uwagę na odpowiedż naszego Pana – „Nie będziesz kusił Pana, Boga swego.” (w. 7)  Jezus dodał, że to jest również napisane w Pismach. Wniosek jest oczywisty, że musimy uważać, aby nie wybierać wyrwanych z kontekstu Biblii wersetów, aby robić coś, czego nie ma w Swoim zamiarze nasz Ojciec niebieski.
Chrystus zostawił dla nas bardzo wyraźne świadectwo posłuszeństwa wobec woli Ojca. Tylko ją pełnił, do tego stopnia, że stało się to Jego codziennym chlebem. „Moim pokarmem jest pełnić wolę tego, który mnie posłał, i dokonać jego dzieła.” (Jan 4:34) Chrystus doznawał pełni szczęścia w pełnieniu woli Ojca, w wykonywaniu Jego dzieła. Wierzę, że dla nas, dla Jego uczniów i naśladowców powinno to również stać się życiową maksymą. Bóg  z pewnością, nie ma nic przeciwko temu, abyśmy byli szczęśliwi i doznawali momentów przypływu tego radosnego uczucia.
W jednym z psalmów Asafa, czytamy również o pokuszeniu znalezienie szczęścia naśladując wzory obce Bogu. Gdy zobaczył jak powodzi się ludziom zuchwałym i bezbożnym, o mało nie poszedłby za ich przykładem. Jak osobiście wyznał w swoim Psalmie: „omal nie potknęły się nogi moje, omal nie pośliznęły się kroki moje.” (Ps. 73:2)  Był tak bardzo blisko, aby zdobyć szczęście za wszelką cenę, lecz nie wiedział, że oni stoją na „śliskim gruncie” (w. 18).
Przebywanie blisko Pana, trwanie w Jego Słowie, i bezgraniczne zaufanie Bogu jest najpewniejszym źródłem szczęścia. Asaf podsumowuje swoje rozważanie nad drogami poszukiwania szczęścia słowami: „Lecz moim szczęściem być blisko Boga. Pokładam w Panu, w Bogu nadzieję moją, aby opowiadać o wszystkich dziełach twoich.” (Ps. 73:28)  Warto jest tutaj zacytować innego męża Bożego, Salomona, który również poszukiwał szczęścia, dokonując śmiałych wyczynów. Doszedł jednak do wspaniałego wniosku – „Kto zważa na słowo, znajduje szczęście, a kto ufa Panu, jest szczęśliwy.” (PrzSal. 16:20)  
Ludzie często gotowi są zapłacić wysoką cenę, nawet graniczącą z utratą życia, aby doznać chwilowego szczęścia. Nawet ten kosmiczny skok, dzisiaj opiewany na całym świecie jako niesamowite dokonanie, po jakimś czasie zostanie jedynie w rocznikach i księgach rekordów. Będą nowe odkrycia, rekordy, nowi bohaterowie, niekoniecznie o imieniu „Szczęśliwy”.
My mamy niewysychające źródło szczęścia. Nasz Pan jest z nami zawsze, lecz czy zawsze odczuwany Jego obecność? Może dlatego, będąc wierzącymi, znając Boże Słowo, nie doznajemy uczucia szczęśliwości, bo nie jesteśmy Mu posłuszni. Jeśli nie pełnimy Jego woli, również obce staje się to wspaniałe uczucie, o jakim pisze Asaf.
Nie jest ważne jakie mamy imię, nie liczy się też, czy dokonaliśmy czegoś niezwykłego, w Panu możemy być szczęśliwi z byle powodu, według ludzkiej oceny. Wystarczy uczynić coś z serca, będąc pobudzonym przez Ducha Świętego, aby wydać Jego owoc, jest gwarantowane, że doznamy takiego szczęścia, jakie być może było obce Felix’owi, po dotknięciu swoimi stopami ziemi.
Wczoraj, czekając w aptece na swój numerek, aby „drop off” moją receptę, zobaczyłem rodaków stojących przy okienku, którzy nie znali języka tego kraju. Podszedłem, wyjaśniłem o co chodzi, podziękowali, a ja dalej czekałem, zadowolony ze spełnienia dobrego uczynku. Pan jednak miał dla mnie dodatkową niespodziankę. W tej aptece odbiera się zamówiony lek dwa dni później, co dla mnie oznacza kolejną podróż do centrum Chicago. Pomimo, że w międzyczasie zmieniła się „panienka z okienka”, ku memu zaskoczeniu, poprosiła abym zapłacić za medykament w kasie. Gdy wróciłem, miała już uszykowany lek, gotowy do odebrania! Podwójny wymiar szczęścia, w małej mierze, ale mojego. Coż tam dla mnie znaczy skok z kosmosu?
Chwała Panu za to, że możemy być w Nim zawsze szczęśliwi!
Henryk Hukisz

No comments:

Post a Comment

Note: Only a member of this blog may post a comment.