Iść pod wiatr, to znaczy iść do przodu pomimo przeszkód, jakie napotyka się w drodze do celu. Czynnikiem motywującym nas do wytrwania w drodze nie jest siła wiatru, lecz cel, do jakiego podążamy. Osobiście uważam, że najważniejszym celem, jaki został wyznaczony naśladowcom Chrystusa, jest zasiewanie poselstwa ewangelii w sercach zgubionych grzeszników.
Apostoł Paweł dzieli się z nami świadectwem wytrwałości w głoszeniu Dobrej Nowiny pomimo ogromnych przeszkód, że „chociaż, jak wam wiadomo, doznaliśmy cierpień i zniewag w Filippi, to jednak Bóg dodał nam odwagi, żeby wśród wielu zmagań głosić wam Jego Ewangelię” (1 Tes 2:2). To, jak ważne jest zawiastowanie czystej ewangelii, wynika z ostrzeżenia, jakie Paweł wypowiedział do wiernych tego samego kościoła, jest zapowiedź powrotu Chrystusa po Swój Kościół, „gdy Pan Jezus objawi się z nieba z aniołami Jego mocy w płomieniach ognia i ukarze tych, którzy nie uznają Boga i nie są posłuszni Ewangelii naszego Pana Jezusa” (2 Tes 1:7,8). Nic dziwnego, że przeciwnik Bożego Kościoła będzie stawiać ogromne przeszkody, aby ziarno ewangelii wyrwać z ludzkich serc i pozbawić ich zbawienia, jakie niesie nieskazitelne słowo Boże.
Zadaniem Kościoła jest sianie dobrego ziarna Słowa Bożego, które odradza się w sercach słuchaczy darem nowego życia. Plewy nie mają tej zdolności, dlatego zadaniem kaznodziejów Słowa jest sianie samego ziarna. Pisałem o tym już na tym blogu w rozważaniu "Siewca wyszedł siać”, że naszym, podstawowym celem, jaki Chrystus wyznaczył każdemu naśladowcy, jest składanie świadectwa o ewangelii. Nikt nie może się z tego wytłumaczyć, gdyż taka jest nasza rola w tym świecie – mamy składać świadectwo o Bożej łasce, jakiej sami doświadczyliśmy. Jeśli ktoś tego nie robi, to tak naprawdę, sam nie doznał zbawienia z łaski.
Wracam nieraz pamięcią do czasu sprzed 40. lat, gdy byłem Pastorem poznańskiego Zboru. Niejednokrotnie byłem zapraszany do odwiedzania seminariów i innych zgromadzeń katolickich, aby opowiedzieć o osobistym doświadczeniu Boga. Chętnie korzystałem z tych zaproszeń, gdyż stanowiły one dobrą okazję do złożenia świadectwa o Chrystusie. Pamiętam pewien szczególny moment w seminarium adeptów sztuki kapłańskiej, gdy wstałem i obróciłem się w stronę szczelnie wypełnionego audytorium, zrobiło mi się czarno w oczach. Ani jednego kolorowo ubranego słuchacza. Swoją prelekcję rozpocząłem od powołania się na Chrystusowe wezwanie: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16:15), i dodałem: „klerykom też”. Po tym spotkaniu odbył się skromny poczęstunek, a co najważniejsze, było sporo osobistych rozmów. Wiedziałem, że moim zadaniem nie jest przekonywanie nikogo do mojego pojmowania ewangelii, lecz zwiastowanie tego, co może uczynić Chrystus, gdy ktoś w Niego uwierzy.
To spotkanie otworzyło mi drzwi do wielu środowisk akademickich w Poznaniu, który jest jednym z większych ośrodków uniwersyteckich. W latach 80. ubiegłego wieku ponad trzydzieści tysięcy studentów korzystało z nauki na kilku uczelniach. Przypominam sobie inne wydarzenie, jakim było zaproszenie na spotkanie ze studentami Politechniki Poznańskiej w ramach prowadzonego przez Kościół Katolicki duszpasterstwa akademickiego na tej uczelni. Na spotkaniu, z racji pełnienia posługi duszpasterskiej wśród studentów, był obecny ich duchowy opiekun, nazwijmy go – ksiądz Mateusz. I znów, miałem wspaniałą okazję do składania świadectwa o osobistych doświadczeniach z moim Panem. Pod koniec trwającego kilka godzin spotkania zadawano mi bardzo osobiste pytania o doznania Bożej łaski. Mówiłem zwyczajnie jak podczas spotkania we własnym zborze. Po chwili zauważyłem, że duchowy opiekun studentów zaczął z niepokojem mówić o dość późnej porze, że należy serdecznie podziękować gościowi, życząc mu błogosławieństwa w jego posłudze.
Rozmowy ze studentami nie skończyły się na tym pożegnaniu, gdyż jeszcze sporo czasu spędziliśmy na ulicy, rozmawiając o wielu sprawach życia z Bogiem. Skutek był taki, że zarówno to spotkanie jak i wiele innych, znacznie wpłynęły na rozwój poznańskiego zboru. Chrzty odbywały się w tamtym czasie dwa, a nawet trzy razy w roku a liczba osób, jakie składały publiczne wyznanie wiary przez zanurzenie podczas chrztu, sięgała nieraz trzydziestu i więcej katechumenów podczas jednej uroczystości.
Mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że diabelskie uderzenie przeciwko ewangelii nie przyszło w czasie tych spotkań, gdy składałem świadectwo pośród rzymskich katolików. Duch Święty z reguły przejmował kontrolę nad zwiastowanym Słowem i sprawiał, że w odpowiednim czasie zaczęło ono kiełkować i rosnąć, aż do momentu wydania owocu w postaci gotowej decyzji pójścia za Chrystusem. Natomiast diabeł zaskoczył mnie uderzeniem wewnątrz zboru, przez swoich agentów, którzy wcześniej pojawili się jako "aniołowie światłości". Oni to, w niedługim czasie po tych wydarzeniach, doprowadzili do rozbicia jedności pośród wierzących i wyprowadzili sporą grupę młodych ludzi z naszej społeczności, ogłaszając swoje „wyjście z ciemności egipskich”. Tak więc Boży przeciwnik zwiastowania ewangelii potrafi dokonać dużo więcej spustoszenia wewnątrz zboru, niż katoliccy działacze poza nim.
Jak już wspomniałem na początku tego rozważania, naszym podstawowym zadaniem jest zwiastowanie ewangelii. Pan Jezus porównał to zadanie do rzucania nasion na różne rodzaje gleby. Zwróćmy uwagę na fakt, że Chrystus, wysyłając uczniów, nie powiedział, aby szukali sobie wpierw takich terenów, na których nie ma kamieni, ostów, cierni, czy możliwości, że przylecą ptaki i wydziobią cenne ziarno Słowa Bożego. Przypowieść o czworakiej roli jest nauką o różnych rodzajach ludzi, jakim powinniśmy zwiastować Słowo Boże, a nie o tym, że mamy niektórych omijać z ewangelią. Siać mamy wszędzie i w każdych warunkach, nawet jeśli przeciwny wiatr dmie ostro w oczy. Pan Jezus posłał swoich uczniów, mówiąc im: „Oto Ja posyłam was jak owce między wilki. Bądźcie więc czujni jak węże i łagodni jak gołębie” (Mt 10:16). Następnie uświadamiał ich, że będą prześladowani i zdradzani przez ludzi nawet bardzo im bliskich, a to znaczy, że znajdą się w warunkach bardzo trudnych.
Księga Dziejów Apostolskich jest kroniką siewców Słowa Bożego. Oni szli wszędzie dokąd Pan posyłał w mocy Ducha Świętego. Dzięki Bożej strategii ewangelia docierała do wielu miast i rejonów ówczesnego świata. Chociaż szli pod wiatr, możemy z radością powiedzieć, iż byli pędzeni innym wiatrem, wiatrem Ducha Świętego. I o to się modlili, gdy diabeł zastawiał różne przeszkody, gdyż nie dopuszczali myśli, aby się zatrzymać, albo żeby wybierać wygodne tereny i miejsca łatwe do zwiastowania ewangelii.
Znamy taki moment z życia apostoła Pawła, gdy chciał iść do Bitynii, lecz Duch Święty wyznaczył mu inny kierunek, Macedonię. Później, po wielu latach, Paweł pisał do jednego ze zborów w tym rejonie, że „staliście się wzorem dla wszystkich wierzących w Macedonii i Achai” (1 Tes 1:7). Dzięki temu, że apostoł Paweł był posłuszny objawieniom i głosowi Ducha Świętego, Macedonia stała się ośrodkiem, skąd rozsiewane było Słowo Boże dalej, jak czytamy w tym liście: „Dzięki wam bowiem Słowo Pana rozbrzmiewało nie tylko w Macedonii i Achai, ale w każdym miejscu stała się jawna wasza wiara w Boga” (1 Tes 1:8). Tak dzieje się wówczas, gdy misję inicjuje Duch Święty, a nie demokratycznie wybrane komitety.
Paweł wiedział, że jedynie posłuszeństwo Bogu, a nie ludzka strategia, może dać zwycięstwo w rozprzestrzenianiu Słowa Bożego, które może dać nowe życie spragnionym. Sam osobiście tego doświadczał, dlatego zachęcał też innych sług ewangelii, aby nie lękali się przeciwności, lecz odważnie szli z nasieniem Słowa Bożego do wszystkich narodów. Zachęcał wierzących do wytrwałości, gdyż sam doświadczał Bożej obecności w przeróżnych sytuacjach - „we wszystkim okazujemy się sługami Boga: we wszelkiej cierpliwości, w uciskach, w przeciwnościach, w utrapieniach, w chłostach, w więzieniach, podczas rozruchów, w trudach, w nocnych czuwaniach, w głodzie, ...” (2 Kor 6:4,5). Jednym słowem, nic nie było w stanie powstrzymać Pawła w zwiastowaniu ewangelii.
Pomimo tak ogromnych przeszkód, z jakimi apostołowie spotykali się w zwiastowaniu Dobrej Nowiny, Kościół „cieszył się pokojem w całej Judei, Galilei i Samarii. Rozwijał się i trwał w bojaźni Pana, i rozrastał dzięki zachęcie Ducha Świętego” (Dz 9:31). Nie okopywali się w twierdzach powstałych już zborów i nie czekali, aż grzesznicy sami przyjdą do nich, lecz szli tam, gdzie mogli ich spotkać. Pierwsi chrześcijanie nie zatrzymywali ewangelii dla siebie samych, lecz byli posłuszni słowom Pana Jezusa; „Idźcie więc na rozstaje dróg i zaproście na ucztę weselną wszystkich, których tam spotkacie” (Łk 22:9).
Zwiastowanie ewangelii nie było nigdy rzeczą łatwą i przyjemną, ponieważ odbywało się w warunkach duchowej walki „przeciw zwierzchności i władzom, przeciw władcom tego świata ciemności, przeciw duchowemu złu na wyżynach niebiańskich” (Ef 6:12). Jest to Boże dzieło, gdyż On jest Panem niwy, na którą wysyła Swoich pracowników. On powołuje do wojska, w którym obowiązują Jego reguły, i jedynie On będzie rozliczać z wykonania Jego poleceń.
Czy jesteśmy tak samo posłuszni, jak czynili to apostołowie i chrześcijanie na początku działalności Kościoła? Obyśmy nie zawiedli naszego Pana w tej najważniejszej posłudze Bożego Królestwa.
Henryk Hukisz
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.