Z góry uprzedzam, to nie jest rzeczywisty adres,
jedynie nawiązanie do hipotetycznej sytuacji z czasów apostolskich. Jak
wiadomo, Saul z Tarsu, po nawróceniu się do Pana Jezusa, czekał na Ananiasza w domu
przy ulicy Prostej w Damaszku. Proste też były drogi Pańskie, na które
zapraszani byli słuchacze ewangelii w czasach apostolskich. Diabeł jednak, za
pośrednictwem swoich sług czynił wszystko co było w jego mocy, aby te drogi
wykrzywiać (Dz.Ap. 13: 8-10).
Pozwólcie więc, że przedstawię hipotetyczną
sytuację, jaka mogłaby się wydarzyć w czasach powstawania kościoła nowotestamentowego.
W chrześcijańskim zborze w Efezie, dzięki
nauczaniu jakie apostoł Paweł zaszczepił w sercach osób wierzących, istniała radykalna
pobożność, jaką praktykowano na co dzień. Apostoł wpajał w serca wierzących zasady
oparte na zupełnym wyrzeczeniu starego życia. Mówił im wprost, „abyście już
więcej nie postępowali, jak poganie postępują w próżności umysłu swego, mający
przyćmiony umysł i dalecy od życia Bożego przez nieświadomość, która jest w
nich, przez zatwardziałość serca ich” (Efez.
4: 17,18). Przekonywał ich, aby ze względu na bezgraniczną miłość, jaką
okazał Chrystus, uważali na to, jak mają postępować, „nie jako niemądrzy,
lecz jako mądrzy, wykorzystując czas, gdyż dni są złe” (Efez. 5: 15,16).
Apostoł Paweł zwracał uwagę osób wierzących na
różne aspekty życia. Pisał o tym, że będąc już w Chrystusie, są zobowiązani do
mówienia jedynie prawdy. W kwestii emocjonalnej, wprawdzie gniew jest
nieunikniony, to jednak mając nową naturę, należy kontrolować wszelkie
uniesienia, aby nie dawać przystępu diabłu. Paweł zalecał wierzącym, aby
uczciwie pracowali na tyle wydajnie, by starczyło jeszcze do podzielenia się z
potrzebującymi. Nawet mowa osób odrodzonych duchowo ma zawierać wyraźne świadectwo
błogosławienia drugich, zamiast gorszenia nieprzyzwoitymi słowami.
Po wielu latach (Obj. 2:1-7), Pan Jezus wypowiadając Swoją opinię o zborze w Efezie
zauważył, że członkowie tego zboru stoją wytrwale przy zdrowej nauce i składają
świadectwo prawdy. Chrystus docenił również ich wytrwałość w cierpieniu, jakie
z pewnością było efektem ich pobożności i życia w bojaźni Bożej. Osoby wierzące
w Pana Jezusa, dzięki nauczaniu apostoła Pawła, znali wartość życia w pełni
Ducha Świętego, który wypełniał ich serca oczyszczone z wszelkiej cielesności i
świeckich naleciałości. Z pewnością, pełnia Ducha jakiej doświadczyli już w
momencie uwierzenia w ewangelię była wartością przewyższającą wszelki inne sprawy,
z jakimi borykali się ich współbracia w innych zborach.
Z listów apostoła Pawła wiemy, że szczególnie w
zborze korynckim, pomimo upływu czasu od uwierzenia, wielu wierzących
pozostawało nadal w cielesnych nawykach starego życia. Paweł pisał wprost - „nie
mogłem mówić do was jako do duchowych, lecz jako do cielesnych, jako do
niemowląt w Chrystusie” (1 Kor. 3:1).
Dalej apostoł wyjaśnia przyczynę takiej oceny ich duchowego stanu – „Bo
skoro między wami jest zazdrość i kłótnia, to czyż cieleśni nie jesteście i czy
na sposób ludzki nie postępujecie?” (1
Kor. 3:3). Dlatego radził im później – „Usuńcie stary kwas, abyście się
stali nowym zaczynem, ponieważ jesteście przaśni; albowiem na naszą wielkanoc
jako baranek został ofiarowany Chrystus” (1 Kor. 5:7). Oni jednak za nic mieli
pouczenia apostoła i zamiast przejąć się jego ostrzeżeniami, trwali w starych
nawykach.
Zamiast poszukiwania pełni Ducha Świętego, dzielili
się na lepszych i gorszych. Wybierali sobie ulubionych nauczycieli, „stając
po stronie jednego nauczyciela przeciwko drugiemu” (1 Kor. 4:7). Uciekali w ten sposób od dyscypliny apostolskiej,
gdyż zamiast napomnienia, woleli tworzyć ugrupowania wokół takich przywódców,
którzy „łechtali ich ucho” (2 Tym. 4:3).
Nic więc dziwnego, że w świadectwie o tym zborze spotykamy przerażające stwierdzenia,
jak np. „Słyszy się powszechnie o wszeteczeństwie między wami i to takim
wszeteczeństwie, jakiego nie ma nawet między poganami, mianowicie, że ktoś żyje
z żoną ojca swego” (1 Kor. 5:1).
Gdy schodzili się na wspólny posiłek, aby wspominać śmierć Pana Jezusa, Paweł
nie szczędził ostrych słów, pisząc: „każdy bowiem zabiera się niezwłocznie
do spożycia własnej wieczerzy i skutek jest taki, że jeden jest głodny a drugi
pijany” (1 Kor. 11:21).
Niestety, to co powyżej napisałem, nie jest żadną wyobraźnią.
Takie są fakty, o jakich czytamy w natchnionym Słowie Bożym o pierwszych chrześcijanach.
Natomiast hipotetyczna sytuacja, o jakiej chcę teraz napisać, jest nawiązaniem
od tego, co dzieje się obecnie w wielu miejscowościach w których istnieją już
zbory ewangeliczne.
Wyobraźmy sobie, że gdy przywódcy zboru w Koryncie
dowiedzieli się, iż w Efezie narzuca się wierzącym radykalny styl życia,
polegający na wyrzeczeniu się świeckich naleciałości, postanowili zadziałać.
Wysłali posłańców, którzy po dotarciu do Efezu zaczęli propagować nauczanie, iż
nie muszą już żyć w wyrzeczeniach, gdyż Bóg kocha ludzi takich jacy są. Przecież,
mówili powołując się na wybrane wersety, Bóg jest miłością i daje wszystko z
łaski, nie oczekując w zamian niczego ze strony człowieka. Ogłaszali wszem i
wobec, że w wynajętym na ten cel miejscu, odbędzie się spotkanie, gdzie na
wszystkich czeka „ciacho i kawa”. Nic więc dziwnego, że sporo chętnych przyszło
na ulicę Krzywą, dając wyraz upodobaniu dla ewangelii fantastycznego życia,
zwiastowanej w niestandardowej atmosferze.
Nie dziwię się, że apostoł Paweł, jak gdyby
przeczuwając, iż takie hipotetyczne sytuacje mogą zaistnieć, w trosce o duchowy
rozwój członków zboru efeskiego napisał: „abyśmy już nie byli dziećmi,
miotanymi i unoszonymi lada wiatrem nauki przez oszustwo ludzkie i przez
podstęp, prowadzący na bezdroża błędu, lecz abyśmy, będąc szczerymi w miłości,
wzrastali pod każdym względem w niego, który jest Głową, w Chrystusa” (Efez. 4: 14,15). I chociaż Paweł nie
był wśród uczniów Pana Jezusa, którzy słyszeli, gdy ich Pan i Mistrz zwiastował
ewangelię w mocy Ducha Świętego, to wiedział, że prawdziwe naśladowanie
Chrystusa polega na wzięciu krzyża, gdyż Pan powiedział: „Kto nie bierze
krzyża swego, a idzie za mną, nie jest mnie godzien. Kto stara się zachować
życie swoje, straci je, a kto straci życie swoje dla mnie, znajdzie je” (Mat. 10:38,39).
Słuchanie motywacyjnych mów przy ciachu i kawie w
niestandardowej atmosferze jest z pewnością rzeczą dobrą. Co do tego nie mam
wątpliwości, lecz czy można to nadal nazywać nabożeństwem?
Jeszcze jeden cytat, tym razem z Dziejów Apostolskich,
gdzie znajdujemy natchniony opis spotkań pierwszych chrześcijan. Po tym, jak
wychłostani przez przywódców religijnych wrócili „do swoich”, wołali nie do „Tatusia”,
lecz do Boga, który stworzył niebo i ziemię - „Panie, spójrz na pogróżki ich
i dozwól sługom twoim, aby głosili z całą odwagą Słowo twoje” (Dz.Ap. 4:29). W rezultacie takiej
modlitwy, „napełnieni zostali wszyscy Duchem Świętym, i głosili z odwagą
Słowo Boże” (w. 31).
kto miłuje swoje życie na tym świecie straci je - a wielu wierzących na pierwszym miejscu ma aby "dobrze" się urządzić tu na ziemi, ale to bardzo niebezpieczne położenie, pokazujące że globalna Sodoma i Gomora jest w sercu i człowiek zamiast się ratować, to odwraca się z tęsknotą, przywiązaniem do tyłu jak żona Lota, która w sercu miała Sodomę, tamtejszy styl życia - http://mieczducha888.blogspot.com/2016/03/zmieniona-perspektywa-czesc-5-bozki.html
ReplyDelete, pozdrawiam