Thursday, April 23, 2015

Kościelni murgrabie

 W średniowiecznej Polsce, murgrabia lub później burgrabia, był miejskim zarządcą odpowiedzialnym za bezpieczeństwo grodu lub zamku. Chyba najbardziej znanym murgrabią, przynajmniej dla mojego pokolenia, był lokaly „szeryf” ścigający Janosika. Któż nie pamięta tych zabawnych scen z serialu telewizyjnego o dobroczynnym zbójniku.
Uwspółcześnioną role mugrabii przedstawił pan Zenek w kabarecie Tey. Była to osoba urzędowa, która brała udział w czynie społecznym, jakie organizowano w Polsce Ludowej przy każdej okazji. Socjalistyczny murgrabia, chwytał ochoczo za grabie, lecz podczas prac porządkowych, zamiast grabić, stawiał je pod murem. Dopiero, gdy pojawiali się fotoreporterzy lub kamery telewizyjne, udawał że pracuje.
Czyny społeczne, wiece, masówki, to najbardziej znane akcje, do których spędzano wówczas tłumy osób niekoniecznie chętnych. Obecność była obowiązkowa, gdyż od niej zależało wiele. Awans w pracy, odznaczenia, ordery, nagrody, przyznawane były tym, kórzy mogli wykazać się swoją obecnością w tych społecznych akcjach. Tak więc, w tamtym czasie, murgrabiów było „na pęczki”, jak to się mówiło po poznańsku.
Kiedy słyszę, lub czytam informacje o oganizowanych akcjach kościelnych, typu marsz dla Jezusa, zjazd w hali sportowej, superkonferencja z udziałem słynnych mówców, mimo woli przypomina mi się socjalistyczna akcja społeczna. W tłumie czujemy się odważniejsi, stać nas nawet na głośne wykrzykiwanie haseł. Samo pojawienie się w miejscu publicznym, jest już przejawem heroicznym, ponieważ odsłaniamy swoją tożsamość, przynajmniej tą zewnętrzną.
Muszę jasno powiedzieć, że nie mam nic przeciwko marszom, konferencjom, czy zjazdom, niekoniecznie zimowym. Sam wielokrotnie uczestniczyłom w podobnych imprezach.Uważam jednak, że tego typu wydarzenia stwarzają dla wielu wierzących okazję do jedynie chwilowego ujawnienia swej chrześcijańskiej tożsamości. Na codzień, w miejscu pracy czy zamieszkania, nawet najbliźsi współpracownicy albo sąsiedzi, nie mają pojęcia kim są te osoby.
W tłumie czujemy się zupełnie inaczej, niż na osobności. Co najgorsze, że w tłumie uważamy się za kogoś innego, niż jesteśmy w rzeczywistości. A taka postawa jest już jak najbardziej naganna, o ile zupełnie niezgodna z podstawowym kanonem chrześcijańskiego życia. Przecież, każdy się zgodzi z tym, że mamy być prawdziwymi uczniami Chrystusa na codzień, a nie tylko w niedziele.
Pan Jezus, chociaż na codzień otoczony był tłumem, to jednak Swoich uczniów wysłał do zwiastowania Królestwa Bożego po dwóch – „A potem wyznaczył Pan innych, siedemdziesięciu dwóch, i rozesłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam zamierzał się udać” (Łuk. 10:1). I gdy poszli posłusznie w tę indywidualną misję, powrócili „z radością, mówiąc: Panie, i demony są nam podległe w imieniu twoim” (w. 17).
Dobrze jest znajdować się w większym gronie, które daje możliwość pokrzepienia i zbudowania. Lecz jeśli dla kogoś, są to jedyne okazje do składania świadectwa o Jezusie, to nie na tym polega nasze uczniostwo. Pan Jezus potrzebuje każdego Swego ucznia tam, dokąd go posyła. A On powiedział: „Oto posyłam was jako jagnięta między wilki” (w. 3). Dlatego błogosławieństwa Bożego Królestwa można doświadczać, nie w tłumie, lecz jak obiecał Chrystus: „Nie bój się, maleńka trzódko! Gdyż upodobało się Ojcu waszemu dać wam Królestwo” (Łuk. 12:32).
Masowe imprezy kierują się własną psychologią. Nie można w nich doświadczyć autentyczności osobistej relacji z Panem, gdyż wszystkich ogarnia euforia tłumu. Pan Jezus znał to doskale, dlatego często zmęczony napierającym Go tłumem, który szukał bardziej cudownego chleba, niż Jego, „oddalił się stamtąd w łodzi na miejsce puste, na osobność” (Mat. 14:13).
W tłumnych imprezach, z pewnością dzieje się też wiele dobrego. Wierzę, że wielu słabych i nieśmiałych może nabrać chęci do indywidualnej akcji świadczenia o Chrystusie swoją codziennością. Przecież o to chodzi, aby być światłością Boża wśród rodziny, w szkole, w miejscu pracy. Apostoł Paweł nauczał wierzących w Pana Jezusa – „Takiego bądźcie względem siebie usposobienia, jakie było w Chrystusie Jezusie” (Filip. 2:5).  Z pewnością miał na uwadze nasze codzienne sytuacje, a nie udział w masówkach.
A swoją drogą, jakoś nigdzie w Biblii nie znajduję zachęty do masowych akcji. Pierwsi chrześcijanie nie organizowali krucjat ewangelizacyjnych, nie zwoływali zjazdów, nie machali flagami na ulicach miast. Jedyne masowe wydarzenia z udziałem chrześcijan pierwszych wieków, o jakich czytamy w pozabiblijnych źródłach historycznych, to areny z dzikimi zwierzętami, które wpuszczano w tłum wiernych świadków Chrystusa.
Pan Jezus kieruje Swoje obietnice i polecenia osobiście do każdego człowieka. Dlatego każdy z nas musi osobiscie odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: „Albowiem cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swej szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za duszę swoją? Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego z aniołami swymi, i wtedy odda każdemu według uczynków jego” (Mat. 1:26,27).
Chrystus osądzi nasze uczynki dokonane z poczuciem osobistej opowiedzialności, nie zbiorowej. Niestety, obawiam się, że w naszych kościołach nadal jest wielu „murgrabiów”, którzy ochotnie chwytają za transaprenty i wykrzykują wyuczone hasła, będąc do tego zachęceni jedynie przez tłum.
Henryk Hukisz

No comments:

Post a Comment

Note: Only a member of this blog may post a comment.