Na centralnej ulicy Antiochii, w
błyszczącym kryształowymi szybami wieżowcu, strzeżonym przez ochraniarzy, znajduje się główna siedziba biura organizującego podróże misyjne apsotoła
Pawła. Sztab składający się z doświadczonych menadżerów i doradców krząta się codziennie,
aby każda wyprawa sługi Bożego przyniosła jak największy sukces w zwiastowaniu
Dobrej Nowiny. Specjalne biuro podóży zajmuje się rezerwacją miejsc w
kilkugwiadkowych hotelach, aby zmęczony apostoł mógł wygodnie się zrelaksować
po trudach wielogodzinnych dysput z zaciekłymi oponentami ewangelii.
Taki, lub podobny scenariusz ma miejsce w przypadku wielu współczesnych ewangelistów, którzy nazywają siebie sługami Bożymi. Powie ktoś, że należy im się taka oganizacja pracy, którą wykonują dla Boga, są przecież, jak sami nauczaja, „dziećmi Krola królów”. Sam słyszałem, jak pewien tele-ewangelista błagał swoich fanów, aby złożyli mu się na prywatny odrzutowiec, by mógł szybciej docierać z ewangelią do zgubionych grzeszników w Indiach.
Lecz dość tego
sarkazmu. Zajrzyjmy na stronice Biblii, gdzie możemy przeczytać dość
szczegółowy scenariusz służby prawdziwych sług Bożych. Oni też podróżowali, też
zależało im na szybkim dotarciu z Dobrą Nowiną do ludzi, do których posyłał ich
Pan.
Wpierw Abram.
Sporo podróżował od momentu, gdy Bóg kazał mu opuścić jego rodzinną siedzbę w Ur
Chaldejskim. Wpierw udał się do Haranu, później przez Kanaan, do Egiptu, aby powrócić
znów do Kanaanu. Poszedł bez ociągania się, pomimo, że Bóg nie dał mu docelowego adresu,
aby mógł przed wyruszeniem w trasę, ustawić sobie GPS. Dzisiaj, bez potwierdzenia, czy zwrócą
przynajmniej koszt podróży, nikt nie przyjmuje zaproszenia do usługi w innej
miejscowości.
Mojżesz, zanim
podniósł Bożą laskę, aby przeprowadzić kilkumilionowy naród przez
Morze Czerwone, odebrał niejedną lekcję od Pana. Był przecież członkiem dworu
faraona, który miał prawie nieograniczoną władzę, tak, że zawsze mógł odwołać się
do swojego uprzywilejowanego statusu. W pewnym momencie, gdy poczuł się
obywatelem narodu wybranego, postąpił według własnego osądu i w obronie Izraelity
zabił Egipcjanina. Bóg zaprowadził go wówczas na odległą pustynię, aby pasł
owce, nie własne, lecz należące do teścia. Tam, w spiekocie dnia, Mojżesz nauczył
się właściwej postawy sługi, gotowego stanąć przed obliczem samego faraona.
Wiedział, że nie własny potencjał w nim drzemiący, lecz obecność wszechmogącego
Boga sprawi, iż naród będzie mógł wyjść z niewoli.
Dawid, był
jedynie pastuchem, gdy Samuel wylał na jego głowę olej Bożego pomazania, aby
stać się później królem narodu wybranego. Lecz nie ta świadomość dodawała mu
odwagi i pewności zwycięstwa, lecz bliskość Boga. Dlatego, gdy uległ pokusie
bycia wielkim i bogatym, zbliżył się do Boga tak blisko, iż mógł powiedzieć z
pełnym przekonaniem: „Lecz moim szczęściem być blisko Boga. Pokładam w Panu,
w Bogu nadzieję moją, Aby opowiadać o wszystkich dziełach twoich” (Ps. 73:28)
Jonasz jest
kolejnym bankrutem wobec własnych planów i pomysłów. Zamiast do Niniwy, miasta grzeszników, dokąd wysłał go Pan,
postanowił udać się w innym kierunku, może dla niego bardziej logicznym i
zapewniającym większy sukces. Bóg jednak, przygotował dla niego specjalne
laboratorium na dnie morza, w którym dokonał wyrzeczenia się tego co własne, aby przyjąć bez
zastrzeżen to, co chce jego Pan.
Myślę, że mógłbym
kontynuować wyliczanie wielu innych proroków i Bożych posłańców, lecz nie muszę,
bo uczynił to nieznany z nazwiska autor Listu do Hebajczyków i poświęcił długiej liście Bożych bankrutów aż cały rozdział. Tam czytamy, że ci wielcy Boży słudzy
odnosili ogromne zwycięstwa, gdyż „przez wiarę podbili królestwa,
zaprowadzili sprawiedliwość, otrzymali obietnice, zamknęli paszcze lwom, zgasili
moc ognia, uniknęli ostrza miecza, podźwignęli się z niemocy, stali się mężni
na wojnie, zmusili do ucieczki obce wojska” (Hebr. 11:33,34). Dokonując tego w
imieniu Boga, sami „doznali szyderstw i biczowania, a nadto więzów i
więzienia, byli kamienowani, paleni, przerzynani piłą, zabijani mieczem,
błąkali się w owczych i kozich skórach, wyzuci ze wszystkiego, uciskani,
poniewierani” (w. 36,37).
Dalej czytamy,
że to są tacy bohaterowie, „których świat nie był godny” (Hebr. 11:38), a
nawet oni sami, chociaż „zdobyli chlubne świadectwo, nie otrzymali tego, co
głosiła obietnica” (w. 39). Tyle
wyrzeczeń, tyle cierpienia, i nic? Czyżby Bóg ich zawiódł i nie dotrzymał danej
obietnicy? Czy można wyobrazić sobie większych bankrutów?
A jednak, od dwóch
tycięcy lat, nazywani są bohaterami wiary. Byli wiernymi sługami w tym, co Bóg
im wyznaczył. Dla nas, żyjących w czasie łaski, Bóg również przeznaczył „coś
lepszego” (w. 40). Oni wykonali zadanie,
które uzyskało pełnię dopiero w Chrystusie, i w Nim otrzymają pełną nagrodę,
gdyż, każdy kto „przystępuje do Boga, musi uwierzyć, że On istnieje i że
nagradza tych, którzy go szukają” (Hebr.
11:6).
Pan Jezus zostawił
dla nas najlepszy wzór służby, abyśmy Go naśladowali we wszystkim, gdyż, jak sam
powiedział: „beze mnie nic uczynić nie możecie” (Jan 15:5). On sam przyszedł aby służyć i wypełnić wolę, nie swoją,
lecz Ojca. My jesteśmy tylko sługami, o czym pisałem już wcześniej (Zawsze sługa), a
prawdziwi słudzy, gdy wykonają to, co im zlecono, mówią: „Sługami
nieużytecznymi jesteśmy, bo co winniśmy byli uczynić, uczyniliśmy” (Łuk. 17:10). Nie jest więc ważne, czy
nasze dzieło jest dokończone, czy uczynią to inni, my jesteśmy tylko
wykonawcami woli Ojca.
Nasza ludzka
natura dyktuje nam często coś innego. Jeśli rozpoczynamy coś czynić, to uważamy,
że mamy prawo to dokończyć. Lecz służąc Bogu wykonujemy nie nasze dzieło, lecz Ojca, i On
sam decyduje o całokształcie Jego spraw. Dlatego, prawdziwy sługa musi wpierw pokonać
swoją własną cielesność i hormony, aby odnieść zwycięstwo w tym, co Pan wyznaczy do
wykonania, dzięki Jego łasce. Apostoł Paweł usłyszał wyraźnie, jak to się dzieje: "Dosyć masz, gdy masz łaskę moją, albowiem pełnia mej mocy okazuje się w słabości" (2 Kor. 12:9).
Pan Jezus wskazywał
swoim uczniom na praktyczne strony życia i służby w Bożym Królestwie. Powiedział
wyraźnie, że „kto bowiem chce zachować duszę swoją, straci ją, kto zaś
straci duszę swoją dla mnie, ten ją zachowa. Bo cóż pomoże człowiekowi, choćby
cały świat pozyskał, jeśli siebie samego zatraci lub szkodę poniesie?” (Łuk. 9:24,25).
W środowisku,
gdzie najważniejszą rolę odgrywa pieniądz, mówi się, że ten, kto traci, jest
bankrutem. W środowisku Bożego Królestwa, ten kto traci siebie, zyskuje
najwięcej, bo otrzymuje z łaski wszystko, co ma wieczne znaczenie.
Wiem, że lubimy
przypominać sobie Boże obietnice, których w Biblii jest naprawdę sporo. Jedna z
nich mówi nam, że Ten „który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale go za
nas wszystkich wydał, jakżeby nie miał z nim darować nam wszystkiego?” (Rzym. 8:32). Lecz czy zwracamy uwagę na
to, że te obietnice są dla tych, „którzy żyją według Ducha” (Rzym. 8:5). Tylko wówczas możemy
powiedzieć z apostołem Pawłem, „niech mnie Bóg uchowa, abym miał się chlubić
z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego
dla mnie świat jest ukrzyżowany, a ja dla świata” (Gal. 6:14).
Bóg nadal szuka
takich bankrutów, którzy są gotowi wpierw umrzeć dla Niego, aby móc w pełnym posłuszeństwie wobec woli Ojca, wydać prawdziwą woń zwycięskiego życia.
Henryk Hukisz
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.