Niedawno rozmawiałem z moim
przyjacielem o Polsce, o tym jak wygląda życie w moim kraju. Wtrącił wówczas,
że jego córka, będąc kelnerką w Kalifornii, obsługiwała stół w restauracji, w
której Lech Wałęsa, podczas oficjalnej wizyty, siedział wraz z towarzyszącymi
mu osobami. Powiedział mi, że Wałęsa zrobił na niej jak najlepsze wrażenie
miłego gościa. Przypomniałem sobie tę opinię o Wałęsie teraz, gdy polska prasa
aż huczy na jego temat, a szczególnie na temat jego współpracy z agenturą
PRL-owską.
Żal mi faceta, bo wiem, jakie wówczas metody stosowano, aby zmusić kogoś do współpracy. Wyżywanie się teraz na nim, w oparciu o materiały, jakie można było z łatwością spreparować, jest zwykłym politycznym chamstwem. Tym bardziej, iż robią to ludzie, którzy dzięki przemianom politycznym, w których Lech Wałęsa odegrał znaczną rolę, znajdują się teraz na szczytach władzy i stosują metody żywcem wzięte z czasów PRL-u. Oczywiście nie bronię byłego Prezydenta Polski, bo nie mam ku temu podstaw, lecz bronię go jako ofiarę kolejnego systemu, którego przedstawiciele nie wahają się przed użyciem chwytów „poniżej pasa”.
Osobiście uczestniczyłem w PRL-owskiej Polsce w życiu publicznym. W prawdzie, bardzo daleko mi do roli, jaką odegrał Lech Wałęsa, to jednak miałem swoje przygody związane ze „współpracą” z agenturą Urzędu Bezpieczeństwa.
Bezpośrednio po ukończeniu studiów, w połowie 1970 roku znalazłem się w Poznaniu, w moim mieście, gdzie mieszkałem z rodzicami i rodzeństwem. Ponieważ mój ojciec pełnił wówczas funkcję Przełożonego Zboru, (nie było jeszcze tytułu Pastora), włączyłem się od razu do służby w tym zborze. Wpierw pełniłem funkcję sekretarza, później skarbnika, lidera młodzieżowego, aby w 1977 roku przyjąć służbę już Pastora lokalnej społeczności Z.K.E w Poznaniu.
Już po kilku latach zostałem wezwany na spotkanie a przedstawicielem urzędu zajmującego się kontrolą kościołów i związków wyznaniowych. To nie było zaproszenie do dobrowolnej współpracy, lecz urzędowe polecenie, wynikające z ówczesnego systemu politycznego. Każdy, kto wówczas pełnił jakaś przywódczą funkcję w jakiejkolwiek organizacji, miał świadomość, że będzie musiał uczestniczyć w tego rodzaju spotkaniach. Od mojego osobistego podejścia zależało jedynie, czy będę dobrowolnie „współpracować”, czy jedynie spełniać przykry obowiązek, jako obywatel PRL-owskiego systemu. Ja tego systemu nie wybierałem, jedynie urodziłem się w kraju, jakiemu został on narzucony. W podobnej sytuacji znalazło się kilkadziesiąt milionów rodaków, którym chciałem służyć, zwiastując im ewangelię.
Może współczesne młode pokolenie, które z dowodem osobistym podróżuje swobodnie po całej Europie, nie wie, że my musieliśmy, do każdej podróży poza ojczyste granice, składać wniosek o wydanie paszportu. W ciągu kilku dni po powrocie, musieliśmy nasz osobisty paszport zdeponować w Wydziale Paszportowym, który znajdował się na Komendzie Milicji. Z reguły, podczas tej czynności, byliśmy zapraszani na rozmowę ze specjalnym agentem, który interesował się tym, gdzie byliśmy, co widzieliśmy, z kim rozmawialiśmy. I już od naszej osobistej woli zależało, jakich informacji udzielaliśmy. Niestety, byli tacy, którzy mówili trochę za dużo, za co później musieli sporo zapłacić, nawet rezygnacją z pełnionych funkcji. Ale, według mojej orientacji, były to przypadki odosobnione. Najczęściej kończyły się takie rozmowy poinformowaniem, iż na przykład, zgodnie z zaproszeniem, uczestniczyłem na konferencji poświęconej ewangelizacji albo innym zagadnieniom życia kościoła. Składając wniosek na wydanie paszportu, musiałem przedstawić takie zaproszenie.
Ode mnie już całkowicie nie zależało, co „oni” zrobią z moją informacją ani w jakiej formie ją zarejestrują. Osobiście miałem kilka sytuacji, gdy ta „współpraca” posłużyła dla mojego dobra. Pamiętam, gdy moja siostra mieszkająca w USA, wysłał mi kilka książek o treści biblijnej. Wówczas zostałem powiadomiony oficjalnym pismem, iż te książki zawierały „treści niezgodne z polskim systemem politycznym” i zostały zniszczone. Podczas spotkania z moim „aniołem stróżem”, gdyż tak nazywaliśmy tych „opiekunów”, zapytany o nastroje wśród wiernych przed zbliżającymi się wyborami, wyraziłem swoje niezadowolenie w związku ze zniszczeniem tej przesyłki. Zapytałem wprost, jak ja osobiście mogę być zadowolonym z czegokolwiek, gdy władza, która zapewniła mi studia na państwowej uczelni, niszczy teraz materiały niezbędne do mojej pracy duchownego. Jak mogłem, okazywałem moje niezadowolenie z tego, co spotkało moje książki. Po kilku dniach, mój „anioł stróż” wezwał mnie na kolejne spotkanie w kawiarni i wręczył mi wszystkie „zniszczone” książki. Tłumaczył się, że widocznie jakiemuś oficerowi spodobały się one tak bardzo, że chciał je umieścić na półce w swojej biblioteczce.
Henryk Hukisz
Żal mi faceta, bo wiem, jakie wówczas metody stosowano, aby zmusić kogoś do współpracy. Wyżywanie się teraz na nim, w oparciu o materiały, jakie można było z łatwością spreparować, jest zwykłym politycznym chamstwem. Tym bardziej, iż robią to ludzie, którzy dzięki przemianom politycznym, w których Lech Wałęsa odegrał znaczną rolę, znajdują się teraz na szczytach władzy i stosują metody żywcem wzięte z czasów PRL-u. Oczywiście nie bronię byłego Prezydenta Polski, bo nie mam ku temu podstaw, lecz bronię go jako ofiarę kolejnego systemu, którego przedstawiciele nie wahają się przed użyciem chwytów „poniżej pasa”.
Osobiście uczestniczyłem w PRL-owskiej Polsce w życiu publicznym. W prawdzie, bardzo daleko mi do roli, jaką odegrał Lech Wałęsa, to jednak miałem swoje przygody związane ze „współpracą” z agenturą Urzędu Bezpieczeństwa.
Bezpośrednio po ukończeniu studiów, w połowie 1970 roku znalazłem się w Poznaniu, w moim mieście, gdzie mieszkałem z rodzicami i rodzeństwem. Ponieważ mój ojciec pełnił wówczas funkcję Przełożonego Zboru, (nie było jeszcze tytułu Pastora), włączyłem się od razu do służby w tym zborze. Wpierw pełniłem funkcję sekretarza, później skarbnika, lidera młodzieżowego, aby w 1977 roku przyjąć służbę już Pastora lokalnej społeczności Z.K.E w Poznaniu.
Już po kilku latach zostałem wezwany na spotkanie a przedstawicielem urzędu zajmującego się kontrolą kościołów i związków wyznaniowych. To nie było zaproszenie do dobrowolnej współpracy, lecz urzędowe polecenie, wynikające z ówczesnego systemu politycznego. Każdy, kto wówczas pełnił jakaś przywódczą funkcję w jakiejkolwiek organizacji, miał świadomość, że będzie musiał uczestniczyć w tego rodzaju spotkaniach. Od mojego osobistego podejścia zależało jedynie, czy będę dobrowolnie „współpracować”, czy jedynie spełniać przykry obowiązek, jako obywatel PRL-owskiego systemu. Ja tego systemu nie wybierałem, jedynie urodziłem się w kraju, jakiemu został on narzucony. W podobnej sytuacji znalazło się kilkadziesiąt milionów rodaków, którym chciałem służyć, zwiastując im ewangelię.
Może współczesne młode pokolenie, które z dowodem osobistym podróżuje swobodnie po całej Europie, nie wie, że my musieliśmy, do każdej podróży poza ojczyste granice, składać wniosek o wydanie paszportu. W ciągu kilku dni po powrocie, musieliśmy nasz osobisty paszport zdeponować w Wydziale Paszportowym, który znajdował się na Komendzie Milicji. Z reguły, podczas tej czynności, byliśmy zapraszani na rozmowę ze specjalnym agentem, który interesował się tym, gdzie byliśmy, co widzieliśmy, z kim rozmawialiśmy. I już od naszej osobistej woli zależało, jakich informacji udzielaliśmy. Niestety, byli tacy, którzy mówili trochę za dużo, za co później musieli sporo zapłacić, nawet rezygnacją z pełnionych funkcji. Ale, według mojej orientacji, były to przypadki odosobnione. Najczęściej kończyły się takie rozmowy poinformowaniem, iż na przykład, zgodnie z zaproszeniem, uczestniczyłem na konferencji poświęconej ewangelizacji albo innym zagadnieniom życia kościoła. Składając wniosek na wydanie paszportu, musiałem przedstawić takie zaproszenie.
Ode mnie już całkowicie nie zależało, co „oni” zrobią z moją informacją ani w jakiej formie ją zarejestrują. Osobiście miałem kilka sytuacji, gdy ta „współpraca” posłużyła dla mojego dobra. Pamiętam, gdy moja siostra mieszkająca w USA, wysłał mi kilka książek o treści biblijnej. Wówczas zostałem powiadomiony oficjalnym pismem, iż te książki zawierały „treści niezgodne z polskim systemem politycznym” i zostały zniszczone. Podczas spotkania z moim „aniołem stróżem”, gdyż tak nazywaliśmy tych „opiekunów”, zapytany o nastroje wśród wiernych przed zbliżającymi się wyborami, wyraziłem swoje niezadowolenie w związku ze zniszczeniem tej przesyłki. Zapytałem wprost, jak ja osobiście mogę być zadowolonym z czegokolwiek, gdy władza, która zapewniła mi studia na państwowej uczelni, niszczy teraz materiały niezbędne do mojej pracy duchownego. Jak mogłem, okazywałem moje niezadowolenie z tego, co spotkało moje książki. Po kilku dniach, mój „anioł stróż” wezwał mnie na kolejne spotkanie w kawiarni i wręczył mi wszystkie „zniszczone” książki. Tłumaczył się, że widocznie jakiemuś oficerowi spodobały się one tak bardzo, że chciał je umieścić na półce w swojej biblioteczce.
Jestem
zwolennikiem nauki apostolskiej odnośnie stosunku chrześcijanina do władzy
państwowej. Apostoł Paweł napisał bardzo jednoznacznie, i to w czasie, gdy
naród izraelski znajdował się pod zaborczym panowaniem cesarstwa rzymskiego: „Każdy człowiek
niech się poddaje władzom zwierzchnim; bo nie ma władzy, jak tylko od Boga, a
te, które są, przez Boga są ustanowione” (Rzym. 13:1). W
kolejnych wersetach możemy przeczytać uzasadnienie takiej postawy, jakie podaje
Paweł. Mam nadzieję, iż nie jestem odosobniony w takim pojmowaniu nauki
apostolskiej na ten temat. Oczywiście, w tym fragmencie Słowa Bożego nie ma
mowy o współpracy z władzą, lecz jedynie o uległości, wyrażanej w
przestrzeganiu prawa. Aby nie było wątpliwości, wierzę, iż istnieje wyraźna
granica tego posłuszeństwa. Czytamy o tym w historii pierwszych chrześcijan,
żyjących w tym samym czasie, gdy Paweł zapisał wspomniane wyżej słowa. Gdy
sprawujący wówczas władzę religijną przywódcy zabraniali apostołom głosić
ewangelię i działać w imieniu Jezusa, Piotr i Jan powiedzieli: „Czy słuszna to
rzecz w obliczu Boga raczej was słuchać aniżeli Boga, sami osądźcie; my bowiem
nie możemy nie mówić o tym, co widzieliśmy i słyszeliśmy” (Dz.Ap. 4:19, 20).
Ponieważ
istnieje niezgodność interesów pomiędzy królestwami tego świata i Królestwem
Bożym, chrześcijanie musza dokonywać wyboru, kogo szanują najwyżej. W wielu
sytuacjach ludzie wierzący w Boga i chcący zachować Jemu posłuszeństwo,
narażają się i są prześladowani, a nawet niejednokrotnie, swoją wierność Bogu
przypłacają życiem.
A na co
dzień obowiązują nas słowa Pana Jezusa – „Niechaj więc mowa
wasza będzie: Tak - tak, nie - nie, bo co ponadto jest, to jest od złego” (Mat. 5:37).
Henryk Hukisz
Moim zdaniem, biblijnie patrząc, należy pewne prawdy bardziej wyważyć. Mianowicie, nikt by raczej nie potępiał prezydenta Wałęsy, gdyby ten mówił "tak-tak, nie-nie". Można było uderzyć się w pierś i wyznać prawdę, ale pan Wałęsa wybrał inną drogę i to mu teraz przysporzyło tych problemów. No cóż, co posiał, to teraz zbiera. Nie ma co go żałować, bo to jest konsekwencja wyboru drogi grzechu.
ReplyDeleteJaki był to system, każdy, trochę starszy, wie ale nie było też problemów ze stawaniem w prawdzie - przynajmniej dla chrześcijan. Nie ma co wymagać chrześcijańskich zwyczajów od pana Wałęsy, ale nawet w tym świecie są pewne moralne normy ,szczególnie u tak utytułowanych przez ten świat ludzi - granice, których przekraczać nie wolno - kto pamięta, kto to kiedyś powiedział ;-).
Jeżeli chodzi o ludzkie odczucia "miłego gościa", to samo mogę osobiście powiedzieć o prezydencie Kwaśniewskim - prywatnie on i pani Jola to bardzo sympatyczni ludzie.
My jednak nie należymy do tego świata i o tym pamiętajmy starając się nie mieszać w całą tą grzeszność.
Drogi bracie znowu wchodzisz w manipulacje terenu tego świata polityki.Uczyniłeś to już wpisem 26 maja 2015 roku z manipulacjami wobec nowo wybranego prezydenta.Jeśli chodzi o władzę daną od Pana Boga na dzień dzisiejszy uczyniła ustawami dla rodzin i dzieci o wiele więcej niż poprzednicy ale z twojej strony cisza pomimo że prowadzisz też sprawy rodzinne-duszpasterskie.Prawda uwalnia i daje trzeżwe spojrzenie na rzeczywistość każdy prawdziwie wierzący chrześcijanin o tym wie i Bogu niech będzie dzięki.Bracie wracaj z terenu świata polityki na teren Królestwa Jezusa i Pamiętaj i patrz - po owocach ich poznacie.
ReplyDelete"Jestem z wykształcenia prawnikiem i jestem uwrażliwiony na to, że prawo powinno być zachowane zawsze i wszędzie. Lech Wałęsa został osądzony i uniewinniony, to jest akt prawny i trzeba się go trzymać. Jeśli ujawnia się dodatkowe dokumenty oskarżające go i publikuje się je bez dawania oskarżonemu czasu i możliwości na zapoznanie się z nimi, bez sprawdzenia, czy są one autentyczne czy podrobione, to jest nie w porządku. Mówi się: opinia publiczne tego żądała, ale tłum zawsze będzie chciał krwi. Jeżeli nawet Wałęsa współpracował przez te 6 lat na początku lat 70., a potem skutecznie wybawił Polskę z komunizmu poświęcając swoje życie i życie swojej rodziny, to jeżeli ktoś rzuca w niego kamieniem, to niech spojrzy w swoje sumienie" - mówił bp Pieronek.
Delete"Jeżeli ktoś rzuca w niego kamieniem, to niech spojrzy w swoje sumienie"-tak,tak rzuca kamieniem w szczególności w panią Walentynowicz,Andrzeja Gwiazdę,Lecha Kaczyńskiego i innych pisowców też.
ReplyDeleteO Wałęsie i że on nas wybawił to przykre dla innych działaczy co piszesz.Skończ z polityką na tym blogu bracie ponieważ w tych zagadnieniach jesteś tylko po jednej stronie a to łatwo odczytać między wierszami.Niech Pan napełnia ciebie Jego Słowem i miłością do ludzi nie tylko tych co ty uznajesz ale tych co On Nasz Pan.