Jedno z najbardziej znanych przysłów jasno stwierdza - “W końcu nie od dziś wiadomo, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje”. Ciekawy komentarz znalazłem na stronie “Polska tradycja”, a mianowicie, że “przysłowie to przestrzega nas przed wzajemnymi kłótniami, które mogą być tragiczne w skutkach. Uczy nas, że jeżeli chcemy coś osiągnąć jako zespół musimy być zgodni w swoich postanowieniach”. Nic dodać, nic ująć - każdy, bez względu na wiek, czy przekonanie, zgodzi się z prawdą zawartą w tym powszechnym porzekadle.
Przechodząc do nauczania zawartego w Biblii, a więc jak najbardziej odpowiedniego dla środowiska ludzi wierzących w Boga i wyznających swoje przywiązanie do Osoby Jezusa Chrystusa, chcę podkreślić obligatoryjność tej prawdy. Pan Jezus wypowiedział ją słowami modlitwy do Ojca - “Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie, a Ja w Tobie, aby i oni w nas jedno byli, aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś” (Jan 17:21). Kontekst tej prośby, skierowanej do Ojca Niebieskiego, wskazuje na kwestię daleko szerszą, niż tylko możliwość przetrwania Kościoła we wrogim mu świecie. Końcowe słowa wypowiedziane w tym zdaniu wskazują na skuteczność zwiastowania ewangelii zależną od zachowania jedności wewnątrz wspólnot tworzących Ciało Jezusa Chrystusa, jakim jest Jego Kościół.
Francis A. Schaeffer, w napisanej w drugiej połowie XX wieku, jednej z najważniejszych książek p.t.“Znak Chrześcijanina” stwierdza:
“Chrześcijanie nie zawsze przedstawiali światu ładny obraz. Zbyt często nie potrafili ukazać piękna miłości, piękna Chrystusa, świętości Boga.
Więc świat się odwrócił.
Czy nie ma już sposobu, aby świat znów chciał zobaczyć Kościół - tym razem w prawdziwym chrześcijaństwie? Czy chrześcijanie muszą nadal stać z założonymi rękami, trzymając się swoich dawnych utartych ścieżek, przedstawiając ludziom zaszargany obraz Boga - rozbite Ciało Chrystusa?”
Bardzo to smutny obraz, głównie dlatego, że prawdziwy. Niestety obraz Kościoła Jezusa Chrystusa jest dziś tak “zaszargany” walkami o dominowanie nad innymi, że Chrystusa wcale w nim nie widać. Jeśli nawet pojawiają się przebłyski jedności, o jakiej mówił Chrystus, to są to jedynie migocące gwiazdki na bezkresnym ciemnym niebie wypełnionym nazwami, wyznaniami wiary, programami różnych grup, z nazwy, chrześcijańskimi.
Mam możliwość spojrzeć na nasze ewangeliczne środowisko z perspektywy nieobecności przez prawie dwie dekady. Przed wyjazdem z Polski, byłem dość mocno zaangażowany w usługiwanie, głównie w moim macierzystym kościele, jak i w innych, o podobnej konfesji. Mogę powiedzieć, iż obecnie spoglądam na to środowisko z perspektywy trzydziestu lat i obraz jaki widzę, to ciągle rosnąca liczba lokalnych wspólnot. Dwa lata temu było ich około 15. Powstała też organizacja zachęcająca osoby wierzące ewangelicznie do udziału we wspólnych “eventach”. W spotkaniu z okazji wydania ewangelicznego przekładu Biblii, udział wzięło około 900 osób. Z pewnością dodatkowym magnesem przyciągającym uczestników był koncert. W każdym bądź razie, kolejne spotkanie, niecały rok później, zgromadziło niepełne 4 setki osób chętnych do wspólnej modlitwy o miasto. W tym czasie, powiedziano mi, że cała społeczność ewangeliczna dzieli się już na ponad 20 grupek. Statystycznie więc patrząc, każda taka grupka liczy niecałe 20 wiernych. Z własnych obserwacji wiem, że są również osoby wędrujące pomiędzy grupami, zależnie od chwilowych atrakcji.
Tak więc, powstawanie nowych grupek jest wynikiem poszukiwania różnych upodobań. Zależnie od osobistych preferencji - muzycznych, intelektualnych, emocjonalnych, czy bardziej osobistych, ludzie przemieszczają się do różnych grup. Jest to oczywiście przejaw cielesności, na co wskazywał Paweł, pisząc do Koryntian: “skoro między wami jest zazdrość i kłótnia, to czyż cieleśni nie jesteście” (1 Kor. 3:3). Przez to, Ciało Chrystusa, to ewangeliczne, czyli najbardziej biblijne na którym spoczywa ciężar składania ewangelicznego świadectwa, ciągle się dzieli. Pamiętajmy, że jedynie zgoda buduje.
A teraz, skąd wziąłem ten “niesmaczny” tytuł?
Błogosławieństwo powinniśmy zawsze kojarzyć z czymś pozytywnym, z czymś, co buduje. Tytuł zapożyczyłem od Salomona, bądź co bądź, mądrego człowieka. Napisał on w “Przypowieściach”, że Bóg pewnych rzeczy wprost nienawidzi. A o jednej, Salomon powiedział, że jest dla Boga “obrzydliwością”. Korzystam z ulubionego przekładu, nie tego nowoczesnego, lecz z XVI wieku, gdzie tak jest napisane: “Sześć jest rzeczy, których nienawidzi Pan, a siódma jest obrzydliwością duszy jego” (Prz.Sal. 6:16 [B.G.]). Cóż to jest takiego, że aż tak dosadnie zostało określone? A no właśnie, nic innego, jak “sianie niezgody między braćmi” (w. 19). Inne przekłady mówią - “kto wznieca kłótnie wśród braci” [B.T.], czy “który skłóca braci” [N.P.] Takimi postawami ludzi Bóg się brzydzi.
Spory w Kościele, to nie jest wymysł XX wieku. Dochodziło do nich już na samym początku, między innymi w Koryncie. Apostoł Paweł, gdy dowiedział się, że niektórzy mówili o sobie: “Ja jestem Pawłowy, a ja Apollosowy, a ja Kefasowy, a ja Chrystusowy” (1 Kor. 1:12), zganił ich w ostrym tonie, zadając retoryczne pytanie: “Czyż Chrystus jest podzielony?” (w. 13 [B.T.]). W innym liście, Paweł ukazuje nam prawdziwy obraz Chrystusa, mówiąc, że “On jest obrazem Boga niewidzialnego” (Kol. 1:15). Dlatego, tylko Kościół zachowujący jedność, może pokazać światu Chrystusa, który jest “Głową Ciała, Kościoła”. Tak jak Chrystus wskazywał na zasadniczy cel jedności, również Paweł wskazuje na konieczność ukazania Chrystusa w jednym Ciele, aby “przez Niego wszystko, co jest na ziemi i na niebie, pojednało się z nim dzięki przywróceniu pokoju przez krew krzyża jego” (Kol. 1:18-20). Nie widząc jedności, świat odwraca się od Kościoła.
Czy więc można nazwać błogosławieństwem powstawanie nowych grupek na skutek podziału już istniejących? Czy ambicje samozwańczych liderów, aby stworzyć własną wspólnotę, by nauczać własne poglądy, można zaszeregować do Chrystusowego planu budowy Kościoła, którego “bramy piekielne nie przemogą” (Mat. 16:18)?
Nie chodzi mi wcale o to, że musi istnieć jedna organizacja jako lokalny kościół. Tak było już w historii chrześcijaństwa, gdy próbowano narzucić ludziom tylko jedno wyznanie, nazywając je powszechnym, czyli katolickim. Pięknem Ciała Chrystusa jest różnorodność poszczególnych jego członków, dlatego Pan Jezus wskazał na jeszcze jedną cechę Swego Kościoła. Gdy nadeszła godzina, na jaką przyszedł, gdy przygotowywał uczniów na ten szczególny moment, powiedział: “Nowe przykazanie daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem; abyście się i wy wzajemnie miłowali” (Jan 13:34). I podobnie, jak w Swojej modlitwie do Ojca, teraz też wskazał na zasadniczy cel, jakim jest ukazanie Siebie światu, powiedział: “Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie” (w. 35).
Czy prawdziwa miłość dopuszcza kłótnie, podziały, wynoszenie się, ambicje? Odpowiedź jest oczywista. Podziały więc nazwijmy po imieniu, tak jak to uczynił Salomon.
Francis A. Schaeffer kończy swoje rozważanie w “Znaku Chrześcijanina” słowami:
“Miłość - i jedność, która ją potwierdza - są znakiem, który Chrystus dał chrześcijanom, aby świat Go zobaczył. Tylko dzięki temu znakowi świat może się przekonać, że chrześcijanie są rzeczywiście chrześcijanami i że Jezus został posłany przez Ojca.”
Henryk Hukisz
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.